Wstecz

Martyna

Chociaż coraz więcej mówi się o tym, że kobiety i osoby socjalizowane do roli żeńskiej przejawiają ADHD w inny sposób niż chłopcy – często ukazując dużo więcej objawów z obszaru braku koncentracji – nie zapominajmy, że są też dziewczynki, u których przeważają objawy z obszaru nadpobudliwości.

W naszej kulturze chłopcom wybacza się to o wiele łatwiej. Gdy byłam w przedszkolu i podstawówce, byłam dzieckiem pełnym energii, potrzebującym ciągłej stymulacji, a także kłótliwym i nie mogącym wysiedzieć na miejscu – nauczycielom ciężko było z takim maluchem, tym bardziej, że uczyłam się najlepiej w klasie, nie można było więc stosować przy mnie tych samych zaleceń, co do „dzieci z problemami edukacyjnymi”. Ja czułam się przez to bardzo wyobcowana i niezrozumiana, zwłaszcza jeśli moje zachowania były karcone, a podobne zachowania u chłopców ignorowane lub lekko korygowane.

W domu rodzice żartowali, że taka kulka energii może mieć „jakieś ADHD”, ale nikt nie zainteresował się wtedy potrzebą diagnozowania. A ja czułam się bardzo wyobcowana, bo miałam problemy w zabawach z rówieśnikami, bo wiele rzeczy szybko mnie nudziło.

Wysokie wyniki w szkole umożliwiła tylko dobra pamięć i krótkie epizody dużej koncentracji, które – gdy myślę o tym z dzisiejszej perspektywy – miałam zawsze. Jako ośmiolatka miałam problemy z odnalezieniem się w zbyt statycznej zabawie, ale umiałam przeczytać całą książkę na raz, jeśli złapał mnie taki nastrój. Bez tego byłoby ciężko, bo wyrobiłam sobie nawyki, które umożliwiają mi naukę, chyba dopiero w klasie maturalnej. Jednak nikt się tym nie przejął – jedyny epizod z poradnią psychologiczną miałam pod koniec podstawówki, bo szkoła skierowała mnie na badania na dysleksję i dysgrafię ze względu na brzydkie pismo.

Testy pamiętam jako katorgę, bo czytałam i pisałam praktycznie bezbłędnie, ale nigdy nie umiałam nad zeszytem się nie kręcić i nie odpływać myślami. Oczywiście nikt nie zwrócił na to uwagi, tak samo jak na mój brak wyobraźni przestrzennej czy ciągłe podrygi i ruszanie się, które z „chodzenia po ścianach” w czasach dziecięcych zmieniło się w ciągłe poprawianie włosów, stukanie palcami czy niszczenie w rękach wszystkich długopisów albo ołówków. Z obecną wiedzą podejrzewam, że samo moje zachowanie podczas diagnozy dysleksji, którą, jak się wtedy okazało, faktycznie mam, powinno wzbudzić zaciekawienie u psychologa, który mnie tam badał, bo wydawało się to wręcz klasycznym przypadkiem ADHD.

Z wiekiem coraz więcej jest tej ukrytej nadpobudliwości i problemów z koncentracją, przez które nie potrafię odnaleźć się ani trochę w edukacji zdalnej, dlatego zdecydowałam się pójść na wizytę do psychiatry, który szybko zdiagnozował u mnie właśnie ADHD – teraz wciąż myślę o tym, że wielka szkoda, że tym ruchliwym dzieckiem nikt nie zainteresował się wcześniej. Być może nie czułabym się wtedy zawsze nie na miejscu i „za” – „za ruchliwa”, „za głośna”, „za nerwowa”. A dziś, chociaż ADHD w moim przypadku nie utrudnia mi życia tak bardzo, jakby mogło, czuję się czasem, jakbym kogoś oszukiwała, skoro moje problemy z koncentrowaniem się nie są aż tak duże i nie stworzyły mi problemów np. na ścieżce edukacyjnej (póki nie pojawiła się edukacja zdalna) czy zawodowej. Jednocześnie wiem jednak, że te problemy, które mnie dotknęły, miały i cały czas mają wpływ na moje życie, dlatego też nie posługujmy się ogólnikami i uproszczeniami, bo każdy przypadek ADHD jest zupełnie inny.

Korekta: Alicja Błońska

Weronika Tomiak
Weronika Tomiak
http://neuroroznorodni.pl

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w Twojej przeglądarce. Polityka prywatności