Wstecz

Relacja po warsztatach o neuroróżnorodności

„Troszcząc się o roślinę, zawsze sprawdzamy, w jakich warunkach będzie się najlepiej rozwijać, jakiego potrzebuje nasłonecznienia, jakiej temperatury, jak często powinno się ją podlewać, w glebie o jakim pH będzie jej najlepiej. Tymczasem w systemie edukacji czy w życiu w ogóle bardzo rzadko zastanawiamy się, w jakich warunkach dziecko, nastolatek, a potem dorosły człowiek będzie się najlepiej rozwijać, co należy mu zapewnić, żeby osiągnął swój pełny potencjał.” Tym dającym dużo do myślenia porównaniem zaczęły swoją prelekcję Weronika i Zuza z projektu Neuroróżnorodni, mówiąc właśnie o neuroatypowości. To one wprowadziły to pojęcie do mojego słownika. Wcześniej kwestia neuroróżnorodności funkcjonowała na obrzeżach mojej świadomości jako nienazwany zbitek obserwacji i przemyśleń, należący do tych myśli, które nas uwierają, ale z którymi koniec końców nic nie robimy. Bo jak? Dlaczego to my byśmy mieli się tym zająć i czy w ogóle możemy?

Czym tak właściwie jest neuroróżnorodność?

Jest to pojęcie wykute przez Judy Singer, amerykańską socjolożkę, która wskazała na potrzebę wprowadzenia do języka terminu określającego różnorodność ludzkich mózgów – jego funkcji poznawczych i tych warunkujących rozwój społeczny. Pojęcie to skupia się na postrzeganiu zjawiska nie w medycznym modelu, który zakłada istnienie jakiegoś „problemu” i potrzebę jego naprawienia (chociaż koncepcja medyczna w wielu przypadkach bywa również użyteczna, a wręcz konieczna), a w społecznym. Zamiast problemu stara się zauważyć bariery.

Termin neuroróżnorodni, choć początkowo stworzony na potrzeby ludzi autystycznych, dzisiaj jest wykorzystywany do określania osób z ADHD, dysleksją czy różnymi trudnościami w nauce. Definicja jest bardzo szeroka i dość płynna, więc przywołam jeszcze tłumaczenie Nicka Walkera, które ją trochę usystematyzuje: „Neuroróżnorodność odnosi się do wszechobecnych różnic neurokognitywnych, które są ściśle związane z tworzeniem i konstytuowaniem siebie”.

W świecie zdominowanym przez ludzi neurotypowych jest stosunkowo mało miejsca na odmienność, a odstępstwa od normy często są postrzegane w kategorii defektu, deficytu czy zaburzenia. Zaczynamy jednak zauważać, że to kontekst decyduje o tym, czy dany zespół cech sklasyfikujemy jako potencjał czy jako problem.

Weźmy pod lupę bardzo powszechną dysleksję (jestem przekonana, że każdy ma przynajmniej jednego dyslektycznego znajomego). Wiąże się ona m.in. z trudnościami w nauce czytania i pisania u dzieci, częstymi przejęzyczeniami, problemami z szacowaniem czasu, wolniejszym czytaniem, utrudnionym czytaniem mapy, ale z drugiej strony osoby z dysleksją mają często lepszą wyobraźnię przestrzenną, są kreatywne, bardziej empatyczne, mają bardzo dobrze rozwinięte logiczne myślenie (i tu ciekawostka – brytyjskie służby wywiadu (GHCQ) poszukują osób z dysleksją, ponieważ bardzo dobrze sprawdzają się w roli szpiegów, a na tym się nie kończy, bo dyslektycy są też doceniani m.in. przez NASA).

Nie chodzi tu bynajmniej o to, by nie zwracać uwagi na pewne ograniczenia związane np. ze wspomnianą dysleksją, ale żeby zauważyć, że – jak to się mówi – każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony jako ludzie neurotypowi nie powinniśmy uważać ludzi neuroróżnorodnych za gorszych, ale doceniać ich inność. Z drugiej strony jako neuroatypowi nie powinniśmy zamykać się w schemacie myślenia dostrzegającym tylko bariery, ale być świadomi własnych możliwości i swojej wyjątkowości.

Kilka lat temu na rynku pojawiła się książka Lawrence’a Schneidera – rzecz, w którą nie uwierzyłby żaden z nauczycieli chłopca, który prawie nie zdał w trzeciej klasie. Jako dziecko Schneider miał trudności z czytaniem, pisaniem i zapamiętywaniem dat. Wiele lat później okazało się, że przyczyną jego trudności była dysleksja, ale w czasach jego dzieciństwa jeszcze o czymś takim nie słyszano. Przez wszystkie lata swojej edukacji przyszły inżynier miał problemy z ocenami, które prawie uniemożliwiły mu pójście na studia. Po ukończeniu studiów pracował w NASA, został pilotem, wykładowcą, pracował dla rządu federalnego i nauczył się rzeźbiarstwa. Odniósł sukces. Jednak, jak mówi, gdyby miał szansę na wczesną diagnozę, uniknąłby lat wykluczenia, zagubienia i poczucia bycia gorszym.

Wszystkie te zespoły cech, które w schematycznym myśleniu oceniamy jako „defekty”, okazują się zapewniać różnorodność, która jest światu tak potrzebna. Jedna z najpowszechniej znanych osób z autyzmem, Temple Grandin, powiedziała, że najbardziej boli ją, gdy widzi setki mądrych dzieciaków, które zamiast trafić do Doliny Krzemowej, są często pomijane i nikt nie stara się ich zainspirować, bo inaczej funkcjonują społecznie i same często nie potrafią się dostosować do grupy. Musimy zrozumieć, że indywidualne podejście do człowieka nie jest podejściem ulgowym, tylko takim, które jest dostosowane do jego potrzeb. Ważne jest też to, żeby ta odpowiedzialność nie ciążyła tylko na nauczycielach – bo przecież „to oni zbyt biurokratycznie traktują dzieci, nie zauważając ich różnorodności i sztampowo prowadząc lekcje” etc. – ale była odpowiedzialnością nas wszystkich, żeby następnym razem, gdy ktoś nam powie, że ma dysleksję, w naszej głowie nie pojawiła się myśl: „biedny, z czymś takim na pewno daleko nie zajdzie”, a zamiast niej przyszła refleksja: „o, w takim razie możesz mieć trudności w X, ale w Y możesz być ode mnie dużo lepszy i może będziesz mógł spojrzeć na mój problem z innej perspektywy”.

Cechy fenotypów neuroróżnorodności (autystyczne, ADHD, dysleksji, dyspraksji etc.) występują na „spektrum” i nie są związane z inteligencją czy dobrymi wynikami w nauce. Bardzo często popadamy w schemat myślenia, który utrudnia diagnozę dzieci z dobrymi wynikami w szkole, bo przecież świetnie sobie radzą, mają świadectwa z czerwonym paskiem, więc po co szukać problemu. Tymczasem diagnoza nie służy tylko do przedłużenia czasu na maturze, ale powinna przede wszystkim być pierwszym krokiem w kierunku zoptymalizowania swojego systemu nauki czy pracy tak, żeby odzwierciedlał on potrzeby jednostki, a także w niektórych przypadkach diagnoza może być początkiem do znalezienia odpowiedniej terapii.

W idei neuroróżnorodności nie chodzi wcale o to, żeby po prostu zaakceptować inność i już, ale o to, żeby znaleźć balans pomiędzy medycznym podejściem nastawionym na szukanie zaburzenia, diagnostykę i w kolejnych krokach terapię, a dostrzeżeniem pozytywnych stron danego neurotypu i pochyleniem się nad tym, że to nie tylko jednostka musi dostosować się do sposobu funkcjonowania większości, a ten „atypowy” może okazać się bardzo wartościową osobą.

Dobry zespół nigdy nie będzie składał się z samych gitarzystów i oczywistym jest, że potrzebne są też inne instrumenty. Dokładnie tak samo jest w innych dziedzinach życia – to różnorodność pozwala nam sięgać gwiazd. Per aspera ad astra!

Prelegentki: Weronika Tomiak i Zuzanna Campalastri

Tekst: Emilia Dańczak, jesień 2021 r.

Zdjęcie: Dominika Strzelecka

Wydarzenie: Europejski Parlament Młodzieży EYP Poland

Korekta: Alicja Błońska

Weronika Tomiak
Weronika Tomiak
http://neuroroznorodni.pl

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w Twojej przeglądarce. Polityka prywatności