Wstecz

Magdalena Ablewicz

Chcę opowiedzieć swoją historię, ponieważ chciałabym, by już nigdy nikogo nie spotkało coś takiego jak mnie.

Fizycznie rozwijałam się sprawniej niż inne dzieci, szybciej od braci nauczyłam się chodzić czy wspinać, ale bardzo długo nie mówiłam. Gdy wreszcie zaczęłam, wydobywałam z siebie tylko niezrozumiały bełkot. Do logopedy trafiłam po raz pierwszy w wieku czterech lat, wtedy podejrzewano u mnie afazję, a potem wadę słuchu. Przy badaniu stwierdzono zaburzenie analizy i syntezy słuchowej, ale oprócz tego, że przez kolejne lata chodziłam do logopedy, by poprawić wymowę, nic się z tym dalej nie zadziało.

Gdy przyszedł czas szkoły, dostałam diagnozę dysleksji. Nauka czytania i pisania w tamtym okresie przerosła mnie zupełnie, moja mama musiała rzucić pracę, by spędzać ze mną codziennie długie godziny przy nauce. Dopóki nie poszłam do szkoły, miałam szczęśliwe dzieciństwo, jednak już w pierwszych dniach nauki zorientowałam się, jak bardzo jestem inna. Nieustannie słyszałam, że to niemożliwe, by tak źle się uczyć w pierwszej klasie: „Madziu, czy ty naprawdę nawet nie możesz z tablicy poprawnie przepisać?”, „Popatrz, wszystkie dzieci zrobiły to bez problemu, więc dlaczego ty nie?”, „Uczę od ponad dwudziestu lat, ale tak głupiego dziecka jeszcze nigdy nie spotkałam.”, „Ja już naprawdę niczego od ciebie nie wymagam, to jest najprostsze zadanie, jakie tylko może być, więc chociaż to zrób dobrze.”.

Dość szybko zaczęły mi się śnić koszmary, rano przed szkołą potrafiłam wymiotować ze strachu, na kilka miesięcy przestałam się odzywać, a do tego zaczęłam chorować – najpierw na zwykłe przeziębienia, które z biegiem lat zamieniły się w poważne ataki astmy, która magicznie zniknęła wraz ze zdaną maturą, mimo że podobno z astmy nie można się wyleczyć. Z tego powodu mama przeniosła mnie do szkoły rejonowej (do tej pierwszej szkoły chodziłam ze względu na klasę sportową), ale po dwóch latach znów zmieniłam szkołę, bo moja druga wychowawczyni dała mojej mamie ultimatum, że zaliczy mi rok tylko wtedy, gdy przeniosą mnie później do szkoły prywatnej.

Poszłam do klasy, w której było sześciu uczniów, i tam po raz pierwszy zaczęłam doganiać rówieśników, byłam w stanie się skupić na lekcjach i przyswajać materiał, co ze względu m.in. na nadmiar bodźców nie udawało mi się w szkole państwowej. Wtedy też zaczęłam czytać dla własnej przyjemności, nauczyciele dostrzegali we mnie talenty, których nikt wcześniej nie widział, i to był jedyny czas, gdy miałam same piątki i czwórki. Niestety po dwóch latach mojej rodziny zupełnie już nie było już stać na tę szkołę, więc resztę edukacji przeszłam państwowo i w zasadzie wciąż natrafiałam na nauczycieli zarzucających mi albo lenistwo, albo głupotę, albo i to, i to.

W liceum do języka angielskiego, z którym też sobie nie radziłam mimo dodatkowych lekcji prywatnych, doszedł jeszcze francuski – język, w którym nie jestem w stanie rozpoznać żadnych słów, równie dobrze można by próbować mnie uczyć delfiniego, więc nie zdałam klasy. Moja mama stanęła na głowie i udało jej się na kolejny rok zwolnić mnie z drugiego języka i zapewnić zajęcia wyrównawcze z angielskiego, mimo tego, że pedagog szkolna robiła, co mogła, by do tego nie dopuścić, ponieważ uważała, że ja jestem po prostu leniwa, rozpieszczona i muszę wziąć się do pracy.

Ostatecznie zdałam maturę i poszłam najpierw na edukację artystyczną, a potem na rzeźbę i przez chwilę zamieniłam się nawet z najgorszej uczennicy w najlepszą, otrzymując przez dwa lata stypendia naukowe. Ale o ile na pierwszych studiach miałam cudowną lektorkę języka rosyjskiego, która pozwoliła mi na dodatkowy czas na kolokwiach w zamian za zadania dodatkowe, o tyle na drugich studiach, prosząc o więcej czasu, dowiedziałam się, że jestem roszczeniowa i jak nie umiem nauczyć się jak normalni studenci, to nikt mi nie każe studiować.

Znów się zaparłam i załatwiłam to w jedyny sposób, w jaki się dało tj. przez orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu niskim. Orzeczenie dostałam ze względu na mój stan psychiczny, ponieważ moja edukacja doprowadziła mnie do poważnej nerwicy i faktycznie byłam wtedy w psychicznej rozsypce. Studia skończyłam, za dyplom dostałam nagrodę i wyróżnienie, a potem i tak się przekwalifikowałam.

Teraz mam pracę, którą uwielbiam i w której podobno jestem dobra, fantastycznego partnera i naprawdę fajne życie, ale wciąż są ze mną demony ze szkoły, które zupełnie zabiły moją pewność siebie, dlatego w zeszłym roku wróciłam na terapię, na której moja psycholożka zasugerowała, że mam ADHD, co okazało się trafną diagnozą. Spędziłam w poradniach pedagogicznych mnóstwo czasu, ale niestety nikt wcześniej tego nie zauważył, choć dziś wydaje mi się to oczywiste.

Podsumowując, jestem tu, gdzie jestem, tylko dzięki mojej własnej determinacji i mojej mamie, która poświęciła dla mnie swoją karierę i intuicyjnie uczyła się, jak pracować z dziećmi takimi jak ja. Miałam też kilku wspierających nauczycieli (głównie w szkole prywatnej), do tego dodatkowe (oczywiście płatne) zajęcia z logopedą, korepetycje z angielskiego i wiele innych pomocy. Wszystko to udało się, bo mieszkałam wtedy w Krakowie.

Gdyby jednak moja rodzina miała jeszcze mniejsze zasoby finansowe albo chodziłabym do szkoły na wsi, pewnie skończyłabym edukację na etapie gimnazjum. Chciałabym wierzyć, że dziś w szkołach jest lepiej – że obecni nauczyciele rozumieją, że nie da się wszystkich uczyć według jednego modelu, bo każde dziecko rozwija się inaczej. To nie jest tak, że byłam gorsza we wszystkim. Gdy inne dzieci dopiero zaczynały jeździć na rowerze, ja już startowałam w zawodach narciarskich, jeździłam na łyżwach, skakałam salta na gimnastyce sportowej i uczyłam się baletu. A potem okazało się, że mam też talent plastyczny, jestem bardzo kreatywna, mam dużą empatię, dobry kontakt ze zwierzętami i umiejętność uczenia innych. I jak na ironię uwielbiam się uczyć, więc mój proces nauki nigdy się nie zakończy, mimo że od pierwszej klasy mam stany lękowe, które już pewnie nigdy nie znikną.

Chciałam jeszcze napisać, że choć długi czas marzyłam o tym, by być taka jak wszyscy, by ktoś wymienił mi mózg, to teraz wiem, że moja neuroatypowość to nie jest wada, która utrudnia życie. Neuroatypowość to po prostu cała ja! Oczywiście są rzeczy, które są dla mnie trudniejsze, ale wszystko to, co ma wady, ma też zalety. Na przykład dzięki temu, że jestem impulsywna, zaryzykowałam i wciągu roku zmieniłam zawód, a kiedy chciałam się przeprowadzić do innego miasta, po prostu to zrobiłam. Moi neurotypowi znajomi często boją się podjąć takie decyzje i tkwią w niesatysfakcjonującym życiu, bo to wydaje im się bardziej racjonalne.

Gdy wydaje się, że sytuacja jest beznadziejna, ja zawsze znajduję rozwiązanie. Dzięki temu, że szybko się nudzę, stale się rozwijam i dokształcam. Teraz, gdy mam diagnozę ADHD, czuję się o wiele lepiej, chcę też zrobić diagnozę APD i powrócić do tego, czego nie udało mi się nauczyć, bogatsza o nową wiedzę i z innym doświadczeniem. Chciałabym, by każde dziecko słyszało w szkole, że jest wyjątkowe i musi odnaleźć własną drogę, a nie, że ma się dostosować i albo mu się to uda, albo jest bezwartościową osobą.

Korekta: Alicja Błońska

Weronika Tomiak
Weronika Tomiak
http://neuroroznorodni.pl

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w Twojej przeglądarce. Polityka prywatności