Od zawsze wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak. Ale nigdy nie czułam tego tak dotkliwie jak w szkole. Te wszystkie momenty, jak moja polonistka w gimnazjum (i wielu innych nauczycieli) nazywała mnie „roztrzepaną Agatą” i uważała to za swego rodzaju urok. W liceum byłam skrajnie zorganizowana, wyczerpana – pracowałam ciągle. Praktycznie nie miałam wolnego czasu przez dwa lata.
Nie wiedziałam, co było nie tak. W końcu moja mama – wyczerpana moją bezsennością i napadami lęku –zabrała mnie do lekarza.
Diagnoza? ADHD oraz – jak u wielu ambitnych dzieci z ADHD – zaburzenia lękowe.
Moją pierwszą myślą było: „ale jak to?”
To nie są te nadpobudliwe dzieci, które się drą cały czas?
Szybko zweryfikowałam ten pogląd.
Dzięki wielu kanałom i mediom powiązanym z ADHD (np. „How to ADHD” na YouTube) zdałam sobie sprawę, że teraz wszystkie puzzle pasują. To dlatego tyle chodzę po mieszkaniu. To dlatego, gdy jestem bez leków, robię cztery rzeczy na raz. To dlatego potrzebuję więcej czasu na wszystko.
Boję się, że moje zaburzenie stawia mnie na niekorzystnej pozycji jako studentkę, ale nie mam, jak tego sprawdzić. Nie wiem, jak dany wykład odbierają osoby neurotypowe. Brakuje mi stałego grafiku. Nigdy nie wiem, jak zorientować się w planie.
Przeszkadza mi strasznie to, że niektóre zajęcia są od 11:15 do 13:45, a inne od 16:15 do 20:00 i tak dalej. Chciałabym mieć jeden plan na dane półrocze, żebym wiedziała przez cały czas, że „aha, to w piątki mam wstać o 7”, żebym nie musiała tego sprawdzać sześć razy w tygodniu, ani tego, co właściwie mam zrobić na dany tydzień.
Źródeł wiedzy jest multum i nigdy nie wiadomo, z czego się uczyć. W niektórych przypadkach więcej czasu niż na samej nauce spędzam, rozważając nad tym, jaką książkę wybrać albo czy uczyć się z prezentacji. Na studiach nie ma już przerw co 45 minut. Wykłady potrafią trwać dwie godziny bez przerwy. Nikt też na studiach nie mówi ci, jak się uczyć, jaką pracę zrobić, co pewnie ma swoje plusy, ale też minusy. Sam musisz wiedzieć, co zrobić w danym tygodniu, żeby wyrobić się na kolokwium za dwa tygodnie. Aż tak mi to nie przeszkadza, bo nauczyłam się sobie radzić i kompensować, ale niektórym osobom bardzo to utrudnia naukę.
Najbardziej jako ADHD-owcowi przeszkadza mi ogólny brak organizacji, fragmentaryczność edukacji wyższej i brak systematyzacji mojego życia.
Nie mam czasu pomyśleć, czy by się zapisać na niemiecki, bo myślę o tym, jak, gdzie i kiedy będę miała zajęcia w danym tygodniu.
Teraz częściowo się to pogorszyło przez pandemię, a częściowo polepszyło, bo większość zajęć jest online i nie muszę się zastanawiać, gdzie te zajęcia są. Wystarczy usiąść do komputera.
O swoim ADHD raczej już nie mówię. Na początku mówiłam o nim dużo, zachłyśnięta własną diagnozą. Duża część ludzi nie reaguje dobrze.
Już i tak uchodzę za dziwaczkę. Zawsze tak było i raczej nie chcę tego pogłębiać.
Niektórzy to lubią, innym bardzo przeszkadza.
Od roku lub dwóch staram się mniej mówić i rzadziej wyrażać swoją opinię, bo zdałam sobie sprawę, że chyba przez ADHD (ale też to, jak rodzice mnie wychowali) trochę czuję kompulsywną potrzebę do wyrażania swojego zdania, nawet gdy nikt o to nie pytał. I tak walczę pomiędzy stresem, własnym zaburzeniem, a natłokiem obowiązków oraz swoim trochę wesołkowatym i rozkojarzonym niedopasowaniem do społeczeństwa.
Zawsze lubiłam się uczyć i przez większość swojego życia nie zdawałam sobie sprawy, jak mało efektywnie to robię. Sprawa zmieniła się gdzieś w gimnazjum/liceum. Właśnie wtedy zaczął się stres w związku z tym, że moje oczekiwania względem samej siebie były nieproporcjonalnie wysokie do moich możliwości w tamtym czasie. Jeszcze wtedy nie miałam diagnozy.
Zaczęłam masowo zarywać nocki, spać po cztery godziny dziennie. Wstawałam o piątej rano, żeby uczyć się na liczne sprawdziany. Motywacje były różne, ale strasznie rozproszone.
Miałam plan zostać lekarzem, ale kompletnie nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.
Więc uczepiłam się pierwszej myśli planu, jaka się pojawiła. Zamiast skupić się na przedmiotach w gimnazjum powiązanych z moim przyszłym zawodem, skupiłam się na wszystkich. Założyłam, że muszę dostać się do najlepszego liceum w moim mieście.
Udało się, ale kosztem ogromnych nerwów i zdrowia – psychicznego i fizycznego.
Z perspektywy czasu wiem, że dostałabym się nawet bez tych ogromnych starań.
Byłam bardzo wysoko na liście ze wszystkich przyjętych osób. Ten ciąg bezsensownej nauki i braku snu trwał od drugiej połowy II klasy gimnazjum do końca I klasy liceum, może nawet trochę dłużej. Mniej więcej wtedy zaczęłam być z chłopakiem o innym neurotypie niż mój, który albo jest neurotypowy, albo jeszcze niezdiagnozowany z Aspergerem. Tak czy siak, oboje mieliśmy ten sam cel, ale on o wiele lepiej potrafił się skupić. Wtedy zaczęłam zauważać różnice. On nie musiał zarywać nocek; nie musiał wypisywać dokładnych planów, żeby pamiętać, co ma robić. Nie musiał chodzić po mieszkaniu ani robić czterech rzeczy na raz, żeby osiągnąć podobne (często lepsze z wybranych przedmiotów) wyniki do moich. A wtedy nie liczył się całokształt – liczyła się tylko biologia i chemia. To mnie dobiło.
Myślałam, że problemy się skończą wraz z rozpoczęciem farmakoterapii i w dużym stopniu tak było, ale nie całkiem. Dostałam się na lekarski – leki ogromnie pomogły w realizacji tego celu bez utraty zdrowia psychicznego i fizycznego. I tutaj pojawiły się kolejne przeszkody. Teraz już nie wiem, kiedy mój brak uwagi wynika ze zmęczenia, a kiedy z ADHD.
Ogólnie posiadanie ADHD wśród studentów medycyny okazało się dużo częstsze, niż sądziłam. Większość osób z diagnozą, którą poznałam w całym swoim życiu, jest na kierunku lekarskim. Nie wiem, dlaczego. Może przypadek? Może jest coś, co do tego zawodu ADHD-owców ciągnie – pewien rodzaj wrażliwości, rodzaj pracy, sama nauka…?
Na poprzedniej uczelni, na której byłam – w Bydgoszczy, na kierunku lekarskim – raz jeden wykład z anatomii (najtrudniejszy tamtejszy przedmiot) trwał od 9:45 do 15:00, bo profesor zrobił dodatkowe zajęcia. Przed samym wykładem z anatomii była histologia od 7:45.
Umieram wewnętrznie, i nie tylko ja – wszyscy. Na PUM jest to bardziej wyważone.
Stres popycha mnie do niebrania sobie wolnego czasu od leków – pewnie niezdrowo. Czasami też się zastanawiam, czy w ogóle powinnam iść na zabiegówkę z ADHD. W końcu wystarczy, że na chwilę się rozkojarzę i kto wie, czy ktoś nie przypłaci tego zdrowiem. Stąd myślę raczej nad specjalizacją niezabiegową. Trochę mnie to uwiera – ta myśl, że moje niedostosowanie mimo wszystko może mieć wpływ na to, co będę robić w swoim życiu.
Trochę to wszystko chaotyczne, ale może to dobrze, bo oddaje mój charakter.
Korekta: Alicja Błońska